Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 07 - Chude Lata, Wiatr Nadziei 1-39 KOMPLET!!!

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
FRID INGUISTAD
CHUDE LATA
Saga Wiatr Nadziei
część 7
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, czerwiec 1905 roku
Elise wpatrywała się w Johana, czując, jak robi jej się na przemian to zimno, to
gorąco. Mężczyzna na moście... Jezu, to chyba nie mógł być on? Ten, którego, jak sądziła,
powstrzymała od popełnienia samobójstwa i rzucenia się do wodospadu? Ten sam, któremu
współczuła?
- Co ci jest, Elise? Zbladłaś tak nagle. Potrząsnęła głową.
- To... to... po prostu przypomniałeś mi, to było takie okropne. Johan skinął głową,
wydawało się, że rozumiał.
- Więcej o nim nie wspomnę. Uważałem, że muszę ci o tym powiedzieć, bo się tak
martwiłaś.
Nie odezwała się, nie mogła się przyznać, co widziała. Wówczas Johan też poważnie
by się zmartwił.
- Myślę, że nie musisz się bać, że się na niego natkniesz, nie pokazuje się w tej
okolicy. Jego rodzice mieszkają po drugiej stronie rzeki. Poza tym jest poważnie ranny,
upłynie dużo czasu, zanim pojawi się w pobliżu.
Otworzyła usta, żeby powiedzieć, że mimo wszystko będzie się bała, ale ugryzła się w
język. Johan i tak nic na to nie poradzi, musiał wracać do Kongsvinger. Zamiast tego
spróbowała się uśmiechnąć.
- Uważaj, żebyś nie spóźnił się na pociąg.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, odwrócił się i ruszył do drzwi. Kiedy zniknął, Elise nie
poruszyła się, siedziała, wpatrując się przed siebie, a strach chłodem pełzł w górę jej pleców.
„Teraz porusza się o kulach i ma duży bandaż na głowie”. To nie mógł być nikt inny.
Brakło jej powietrza. Dlaczego stał na moście i wpatrywał się w dom majstra? Czego od niej
chciał?
Znowu przypomniała sobie zdarzenie z poczekalni u lekarza, dziwną reakcję tego
człowieka, kiedy chciała mu pomóc, jego przerażony wzrok, kiedy ją zobaczył. Dopiero teraz
zrozumiała. Rozpoznał ją, domyślił się, kim jest. I chyba nic dziwnego, że przeżył wstrząs.
Uderzyła ją nowa przerażająca myśl: czy mógł po niej poznać, że jest w ciąży?
Zrobiło się jej gorąco, płomienie ogarniały całe ciało, przesuwając się ku górze aż do głowy.
Czy odgadł, że to jego dziecko?
Poczuła mdłości, szybko wstała i wybiegła. Zwymiotowała.
Mama zabrała z sobą Anne Sofìe i Larsine, Elise zobaczyła je nieco niżej między
jabłoniami. Wzrok ześliznął się na most. Chwała Bogu, nikogo tam nie było.
Rozpłakała się. Jak ma zapomnieć, że to jego dziecko, jeśli kręcił się koło domu, stał
na moście i gapił się na nią, być może chodził za nią, gdy się gdzieś wybierała? Anne Sofìe
widziała go koło domu kowala Andersa, to by znaczyło, że mógł być wszędzie. Dlaczego tu
przychodził? Czy zamierzał jeszcze raz spróbować? Dostała spazmów. Czyż nie dość ją
skrzywdził? Zacisnęła pięści i zagryzła zęby rozgoryczona. Nienawidziła go, nienawidziła go
aż do bólu!
Zaraz jednak potrząsnęła głową, dziwiąc się samej sobie. Miałby spróbować jeszcze
raz? Z głową owiniętą bandażami i zranioną nogą, na której nie mógł stanąć? To absurd. Ale
dręczyć ją, tak, do tego najwyraźniej był zdolny.
Mama i dziewczynki wróciły, rozmawiając i śmiejąc się.
- Nie uważasz, że teraz, kiedy wyszło słońce, zrobiło się ciepło i cudnie, Elise? -
Mama spojrzała na nią wesołym wzrokiem. - Rano było jesiennie, ale teraz znowu mamy
prawie lato. Gdzie byłaś? - Spojrzała na córkę zdziwiona. - Czy coś się stało?
Elise potrząsnęła głową.
- Tylko zrobiło mi się tak gorąco, że musiałam się trochę przejść w cieniu.
Pani Lcvlien zmarszczyła czoło.
- Nie jest wcale aż tak ciepło. Nie jesteś przypadkiem chora?
- Wiesz, dużo czasu spędzam przy krosnach. - Sama usłyszała, jak ostro zabrzmiał jej
głos, i dostrzegła, że przez twarz mamy przemknął cień. W tej samej chwili pożałowała
swoich słów. Mama nie jest zdrowa i nie można od niej wymagać, by spędzała na tkaniu tyle
samo czasu co ona.
- Mogę cię teraz zmienić, żebyś też mogła trochę wyjść z Anne Sofie i Larsine.
Elise pokręciła głową.
- Myślę, że raczej pójdę jeszcze trochę popracować przy krosnach. A ty przypilnuj
dziewczynek. - Weszła pośpiesznie do środka, żeby uniknąć kolejnych pytań.
Niepokój jej nie opuszczał, a jedno pytanie rodziło następne, wszystkie pozostawały
bez odpowiedzi.
To niepojęte, że ten łajdak jeszcze ma czelność ją prześladować po tym, jak dopuścił
się gwałtu. Może jest szalony? Zadrżała. To jeszcze potworniejsze. Czy powinna pójść na
policję?
W tej samej chwili odrzuciła ten pomysł. Policja nie przejmie się jakąś robotnicą z tej
strony rzeki Aker. Nie uwierzą jej. Jeśli w dodatku ów rudowłosy pochodzi z zamożnego
domu, prędzej jego wysłuchają. Ten człowiek może wszystkiemu zaprzeczyć. Albo jeszcze
gorzej: stwierdzić, że to ona go zaczepiła. W dole miasta aż roiło się od prostytutek, policja
mu uwierzy.
Nie, musi to sama załatwić. Teraz żałowała, że nie powiedziała o niczym Johanowi.
Znał kolegów Lorta - Andersa i być może mógłby jakoś na nich wpłynąć. Nie miała w
każdym razie odwagi przyznać się do wszystkiego Emanuelowi. Wpadłby we wściekłość, po-
biegł od razu na policję i tyle by zdziałał, że ściągnąłby jej na kark jeszcze innych kumpli z
bandy.
Kiedy wszyscy położyli się spać tego wieczoru, starannie zamknęła drzwi na klucz. Z
łóżka mogła obserwować wąskie okienko obok wejścia. Gdyby ten mężczyzna zaglądał do
środka, dostrzegłaby może jego cień. W każdym razie, jeśli wyjdzie księżyc.
Cieszyła się, że pan Hvalstad zajmuje u nich poddasze. Rudy nie odważy się chyba na
nic, kiedy zobaczy, że w domu majstra mieszka mężczyzna. Nie sądziła też, by miał śmiałość
zbliżyć się tu w ciągu dnia, widząc, że mama i dzieci są razem z nią.
Postanowiła, że musi pilnować, by drzwi były zamknięte na klucz, gdy będzie sama, i
po prostu mieć oczy i uszy otwarte.
Wreszcie uspokoiła się i zaczęła rozmyślać o tym, co Johan jej opowiedział. O jego
strasznym przeżyciu. Ze wszystkich żołnierzy ze straży granicznej właśnie on, rudowłosy,
spadł z urwiska i prawdopodobnie wykrwawiłby się na śmierć, gdyby nie Johan. Co za ironia
losu. Najpierw Johan go ocalił podczas wymarszu, on, który nienawidził go bardziej niż
ktokolwiek inny. Potem ona być może... Nie, zresztą to nic pewnego, że zamierzał rzucić się
do wodospadu. Może tylko tam stał, żeby ją obserwować.
Pierwsze, co zrobiła, kiedy się obudziła następnego ranka, to wyjrzała przez okna. Nie
wiedziała, co by zrobiła, gdyby go zobaczyła w pobliżu. Najchętniej wypadłaby z domu i
obrzuciła go stekiem przekleństw i wyzwisk, które właśnie przyszłyby jej do głowy,
jednocześnie nie wyobrażała sobie, że miałaby stanąć z nim twarzą w twarz.
Wściekłość towarzyszyła jej cały dzień i dodała jej mnóstwo energii. Elise zostawiła
tkanie matce, sama wolałaby wyszorować podłogi, uprać brudne spodnie chłopców, nanosić
drewna i wody niż siedzieć spokojnie. Musiała pozbyć się tego napięcia, pracować tak
ciężko, by uciszyć myśli.
Kiedy właśnie miała rozpalić w piecu, by nastawić ziemniaki, nagle zdała sobie
sprawę, że tuż za nią cichutko stanęła mama. Anne Sofie i Larsine siedziały przed domem na
stołkach i bawiły się szyszkami.
- Co ci jest, Elise? - głos matki był cichy i zmartwiony. Elise wolała się nie odwracać.
- Nic.
- Widzę po tobie, że cię coś gnębi.
- Nic, przecież mówię.
Usłyszała, że matka przycupnęła na jednym ze stołków kuchennych.
- Usiądź tu na chwilę, chciałabym z tobą o czymś porozmawiać. Elise niechętnie
odwróciła się.
- Jest coś, co już dawno chciałam ci wyznać, ponieważ sądzę, że to mogłoby ci pomóc
w sytuacji, w której się znalazłaś.
Elise zerknęła na nią z ukosa. Czyżby matka domyślała się prawdy? Zrobiło się jej
słabo na samą myśl. Może Hilda nie zdołała zatrzymać tego dla siebie? Albo Agnes? Co
powiedziałby Emanuel, gdyby usłyszał, że nie jest już tajemnicą, że nie on jest ojcem dziec-
ka, którego Elise się spodziewa?
- Wiem, że się wstydzisz, ponieważ brałaś ślub w kościele, będąc w odmiennym
stanie. - Mówiąc to, matka spuściła wzrok, wyraźnie zakłopotana. - Zostaliśmy tak
wychowani, że traktujemy to jako grzech. - Zawahała się, poprawiła kołnierzyk sukni,
wyglądało na to, że nie ma odwagi mówić dalej. - Myślałam, że powinnam cię pocieszyć i
powiedzieć ci, że rozumiem, co czujesz. - Podniosła wzrok, posłała córce bezradne
spojrzenie, zaczerwieniła się na policzkach.
Elise siedziała jak na szpilkach, jednak miała niejasne uczucie, że nie jest tak, jak się
obawiała.
- Byłam w czwartym miesiącu ciąży, kiedy Mathias i ja pobieraliśmy się. - Zamilkła,
zagryzła wargę, jej oczy się zaszkliły. - Sądziłam, że nigdy nie zdradzę tego żadnej z moich
córek, a tym bardziej tobie, która miałaś się wtedy urodzić, ale teraz czuję, że przyszedł czas,
by się z tego zwierzyć.
Elise odetchnęła w głębi duszy. To nie o jej nieszczęściu matka chciała rozmawiać,
lecz o własnej grzesznej przeszłości.
- Nic nie szkodzi, mamo. Nie mam ci tego za złe.
Pani Lovlien odpowiedziała uśmiechem, wyglądało na to, że i jej ulżyło.
- A więc jesteśmy kwita.
Gdyby tylko wiedziała, pomyślała Elise. Natomiast na głos powiedziała:
- Dlaczego tak długo czekaliście ze ślubem? Matka westchnęła i znowu spuściła
wzrok.
- To długa historia.
- Opowiedz! Nigdy nie wspominałaś o waszych pierwszych wspólnych latach z tatą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • queen1991.htw.pl