Inżynieria i Bidownictwo nr 07-2004, 2004

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
V
W N U M E R Z E
C
V
S P i S T R E Â C i
C
Strategia rozwoju polskiego
budownictwa
Referat dr. inż Andrzeja Bratkowskiego
- Podsekretarza Stanu ds. Budownictwa,
Gospodarki Przestrzennej i Mieszkalnictwa
w Ministerstwie Infrastruktury, na temat
perspektyw rozwoju mieszkalnictwa
w Polsce. Minister zastanawia się - jaką
przyjąć strategię, a w ślad za nią konkretne
rozwiązania, które tereny i według jakiego
klucza przeznaczyć pod budowę nowych
mieszkań, jak skorelować ogólnopolską
politykę mieszkaniową z planami lokalnymi
i jak w konsekwencji tych działań osiągnąć
satysfakcjonujący, europejski poziom jednej
z ważniejszych dziedzin gospodarki.
2
V
Europeizowanie polskiego mieszkalnictwa -
- wyzwaniem pokoleniowym
6
V
Skutki przekroczenia uprawnień projektowych
8
V
Przekraczanie uprawnień budowlanych i ich
następstwa
10
V
Strona internetowa PIIB
11
V
Samorząd Ludzi Związanych z Budownictwem
Warmińsko-Mazurska OIIB
15
V
Ubezpieczenia indywidualne dla członków Izby
Przekraczanie uprawnień
budowlanych
W dwóch artykułach poświęconych
temu problemowi prezentujemy
prawne uwarunkowania uzyskiwania
i nieprawidłowego wykonywania
samodzielnych funkcji technicznych
w budownictwie. O skutkach przekraczania
uprawnień i odpowiedzialności karnej
za naruszanie prawa oraz postępowaniu
rzeczników odpowiedzialności zawodowej
pisze radca prawny Krzysztof Zając na
stronach 6/7, natomiast o przypadkach
przekroczeń zakresu uprawnień podczas
sporządzania dokumentacji projektowej
i w trakcie realizacji obiektów,
stwierdzonych przez organy nadzoru
budowlanego podczas kontroli
przeprowadzonej wśród osób zrzeszonych
w warmińsko-mazurskiej izbie architektów
i izbie inżynierów budownictwa czytamy na
stronach 8/9.
V
INŻYNIER W UNII
17
V
Inżynier Kontraktu (2)
Dokumentacja przetargowa
22
V
Pojęcia i skróty w języku angielskim
V
PRAWO
25
V
Skuteczna eliminacja barier inwestycyjnych
31
V
Kalendarium
V
RYNEK
35
V
Krynica 2004
36
V
Polski Cement
38
V
Terminarz wydarzeń
Projekt budowlany - Vademecum Projektanta
i Inwestora
39
V
Prasa branżowa
Inżynier Kontraktu
W drugim odcinku tego cyklu
przedstawiamy formalne wymagania,
jakie spełniać musi pełna dokumentacja
przetargowa Kontraktu oraz zasady
opracowywania poszczególnych jej części.
Wydawca:
Wydawnictwo PIIB sp. z o.o.
00-050 Warszawa, ul. Świętokrzyska 14a
tel.: (0-22) 336 13 41, www.piib.org.pl
e-mail: biuro@inzynier.waw.pl
Prezes Zarządu: Tadeusz Nawracaj
Redaktor naczelna: Barbara Mikulicz-Traczyk
Sekretarz redakcji: Aleksandra Lemańska
Korekta: Małgorzata Kozłowska
Druk: Drukarnia Prasowa S.A.
al. J. Piłsudskiego 82, 92-202 Łódź
tel.: (0-42) 675-61-00
Skład/Biuro Reklamy: Fabryka Promocji
tel.: (0-22) 448-57-56
Nakład: 91 800 egz.
Okładka: Estakady Trasy Siekierkowskiej, Warszawa
fot. Marcin Czechowicz
WCo si´ zdfarzy

o
V
SAMORZĄD ZAWODOWY
V
UBEZPIECZENIE OC
Poniższe wystąpienie będzie tematem dyskusji na tegorocznej konferencji spalskiej (11-13 października), której
tematem będą „Szanse rozwoju mieszkalnictwa w Polsce po przystąpieniu do Unii Eropejskiej”. Tekst referatu
zamieszczony został również w materiałach konferencyjnych.
Europeizowanie polskiego mieszkalnictwa
- wyzwaniem pokoleniowym
ku urzędowym nazywa, wiąże
się niemal wyłącznie z finan-
sami. Wciąż jakieś trudne wybory.
Kłopotliwe politycznie: czy to, czym
dysponujemy lub będziemy w prze-
widywalnej przyszłości dysponować,
najpierw przeznaczyć na edukację,
czy na zdrowie, czy na kulturę, czy
na komunikację itd. I gdzieś tam
w kolejce potrzeby mieszkaniowe.
Bez próby zrozumienia istoty pro-
blemu i minimum dobrej woli, która
powinna być deklarowana bez niedo-
mówień, z przełożeniem na konkrety.
W kierunkowych, ale i stanowiących
dokumentach władz publicznych.
Dobrą ku temu okazją mogłyby być
przygotowywane gminne strategie
mieszkaniowe. W wielu miastach
polskich już takie są. Już zresztą samo
ich opracowywanie pozwoliło z pew-
nością uświadomić sobie, jak złożony
jest problem mieszkaniowy, ile niesie
wielostronnych uwarunkowań, gdy
próbuje się go praktycznie rozstrzygać.
Już kiedy chce się skonkretyzować cel,
umiejscowić w czasie i przestrzeni to
ku czemu wieść ma przyjęta strategia,
co rusz pojawiają się dylematy, i to
w dosłownym znaczeniu, jako (wg
Kopalińskiego) „kłopotliwe sytuacje
wymagające trudnego wyboru między
dwiema przykrymi możliwościami”:
czy wziąć pod uwagę cel dalekosięż-
ny, oparty na wizji przyszłych potrzeb
życia wielopokoleniowej wspólnoty
mieszkańców miasta, czy raczej z góry
przykroić zamiary do sił (środków)
dzisiaj dostępnych? Czyli po prostu:
„mierz siłę na zamiary, nie zamiar
według sił” albo „tak krawiec kraje,
jak mu materii staje”.
Wszystkie chyba strategie mieszka-
niowe gmin (oprócz tych niewielu,
które swoją strategię rozwoju od
początku wiązały z odrodzeniem
wartości urbanistycznych), wybrały
podejście zbliżone raczej do tej dru-
giej opcji. Zliczano realnie siły własne
gminy i możliwe posiłki z Krajowego
Funduszu Mieszkaniowego, określa-
no, jak racjonalizować gospodarkę
swoimi zasobami, na tej podstawie
„mierzono zamiary” na bieżącą
i ewentualnie na następną kadencję
władz samorządowych. W ten sposób
zamiast oczekiwanych strategii, wyty-
czających długoterminowe, perspek-
tywiczne kierunki lokalnej polityki
mieszkaniowej dla danych ośrodków
miejskich jako całości, w przewadze
rodziły się racjonalne, choć na ogół
ograniczone tylko do ekonomiki
i finansów, relatywnie zaś krótkoter-
minowe, taktyczne w istocie plany
rozwoju gminnej gospodarki miesz-
kaniowej. Też oczywiście potrzebne.
Tyle że społeczne zamówienie dla
gminnych strategii mieszkaniowych,
tu i teraz, w polskich miastach i na
początku wieku, jest w treści znacznie
szersze, ambitniejsze i bardziej dale-
kosiężne...
Kiedy mierzy się zamiar według sił, nie
ma nawet miejsca na wybór - między
politycznym wizjonerstwem i przy-
ziemnym pragmatyzmem, a więc
między strategią i taktyką. Bo stra-
tegia to polityka dalekosiężna, za
którą wcale nie muszą stać posiadane
dzisiaj środki. Ale taktyka, jeśli ma
się jakąś strategię, to konkretny dla
danych warunków i w najbliższym
czasie, odcinkowy plan realizacji tej
dalekosiężnej wizji strategicznej.
Strategia bez rozwinięcia taktycznego
jest pusta, a taktyka, jeśli się jej nie
podporządkuje strategicznym celom,
jest błądzeniem po omacku. Proszę
wybaczyć wojskowy język. Wybór
między strategią a taktyką okazuje się
tu pozorny, czego niestety wielu auto-
rów gminnych strategii nie dostrzegło
lub z czysto praktycznych względów
nie chciało uwzględnić. Zapominając,
że w sprawach mieszkaniowych każda
rodzina musi myśleć „strategicznie”.
Po zatwierdzeniu przykrojonej tak-
tycznie strategii mieszkaniowej gminy,
za cenę jasności na temat wydatków
„do jutra”, mieszkańcy miasta może
dowiedzą się czegoś - jak władza
publiczna chce doprowadzić do tego,
by wszyscy mieli jakiś dach nad
głową, choć i to nie jest pewne. Ale nie
uzyskają informacji o charakterze dla
nich strategicznym. Nie dowiedzą się
przede wszystkim, jak będzie wyglądać
cała ich przestrzeń życiowa w mieście
i jego okolicy, w ich miasteczku czy
osadzie wiejskiej? Czy zmieni się ogól-
ny standard zamieszkiwania, a jeśli
tak, to na lepsze czy może na gorsze?
Te dane zaś są przecież ważnymi prze-
słankami w kształtowaniu ich wła-
snych, rodzinnych strategii mieszka-
niowych, w ich życiowych strategiach
dla młodszych i starszych dzieci czy
seniorów rodzin, np. wymagających
opieki. A przecież wszyscy członkowie
wspólnoty samorządowej mają prawo
do swojego indywidualnego wyboru.
Czy pozostaną na miejscu z miłości
i przywiązania do swojej macierzystej
miejscowości, czy też z poczuciem
skazania na przymusowe osiedlenie?
Czy przypadkiem już dzisiaj ci młodsi
i dynamiczniejsi, nie zagłosują nogami
i nie będą uciekać ze swej rodzinnej
miejscowości, gdzie indziej szukając
już nie tylko samego mieszkania, ale
w ogóle bardziej przyjaznego ludziom
środowiska zamieszkiwania?
Takie chyba podejście władz publicz-
nych, o doraźnie zawężonym, inży-
niersko-księgowym widzeniu pro-
blematyki mieszkaniowej, w ogóle
2
C
Inżynier budownictwa
Wracając do administracji po ponad dziesięciu latach, wypada mi wytłumaczyć, po co. Otóż
po tych dziesięciu latach w kraju, który wygląda zupełnie inaczej, w sprawach którymi się
zajmowałem, nic się nie zmieniło.
M
ieszkalnictwo, jak to się w języ-
Samorzàd zawodowy
jest jakimś signum temporis naszych
czasów. Trudno zresztą mieć o to pre-
tensje do gmin, które w ramach swo-
ich możliwości na ogół robią, co mogą.
Więcej pretensji kierować można do
władz państwa, które z reguły wolą
zajmować się rozwiązaniami bieżący-
mi i o horyzoncie taktycznym, kwestie
strategiczne odsuwając na margines,
aż zupełnie umykają ich uwadze. Na
szczytach władzy, gdyby nie corocz-
ne przepychanki podatkowe i stałe
trudności z osiągnięciem równowagi
budżetowej, nawet pies z kulawą
nogą nie poświęciłby uwagi tematyce
mieszkaniowej.
Mieszkalnictwo, jako problem stra-
tegiczny dla całego państwa, do nie-
dawna nie było nawet dostrzegane,
gdy była mowa o naszych ambicjach
europejskich. Argumenty zaś doty-
czące polskiej kwestii mieszkaniowej
- mimo rozpaczliwego wręcz naszego
dysparytetu mieszkaniowego na tle
innych krajów zachodnioeuropejskich
- nawiązujące do naszych aspiracji
unijnych, jeszcze niedawno temu
traktowane były jako politycznie
niepoprawne, bo mogły pono stać się
wodą na młyn kogoś lub czegoś w ro-
dzaju „lepperyzmu mieszkaniowego”,
jak to określał Aleksander Paszyński.
A chodziło i chodzi przecież tylko i aż
o to, że wchodząc w wiek XXI i przy-
stępując do Unii Europejskiej mamy
ledwie te nasze 300 mieszkań na
1000 mieszkańców. Pomińmy w tym
momencie - z jak miernym poziomem
wyposażenia mieszkań w wodę, kana-
lizację, gaz i inne zdobycze cywilizacji,
oraz z jak strasznie ubogą i zanie-
dbaną infrastrukturą komunikacyjną
itp. itd. Nasza urbanizacja i dorobek
mieszkaniowy w ogóle same w sobie
zawierają ogromne dysproporcje.
Np. około 1/4 miast polskich nie ma
bowiem nawet 215 mieszkań na 1000
mieszkańców, a zaledwie też 1/4 ma
liczbę mieszkań na 1000 mieszkań-
ców większą od średniej krajowej.
Ten historycznie osiągnięty w Polsce
poziom zaspokojenia potrzeb mieszka-
niowych postrzegają sami nasi rodacy
jako, delikatnie mówiąc, niezadawala-
jący, by nie wyrazić się dosadniej.
Co ważniejsze, większość krajów
zrzeszonych w Unii Europejskiej legi-
tymuje się stanem posiadania miesz-
kań na 1000 mieszkańców większym
od Polski co najmniej o 1/3 i nawet
o połowę, a powierzchni mieszkalnej
per capita nawet około dwukrotnie
większym. Gdybyśmy więc chcieli
dogonić je, choćby tylko statystycznie
(bez zwracania już uwagi na wielkość
i standard), musielibyśmy, i to zaraz,
zwiększyć swój stan posiadania o 4 do
6 mln mieszkań. Gdyby nas nawet
było na to stać - a byłby to wydatek
rzędu wielu bilionów - kłopot w tym,
że mieszkań niestety nie da się gdzieś
tam wyprodukować, przywieźć i po-
stawić do sprzedaży w jakimś sklepie.
Trzeba je budować od początku do
końca w miastach i osiedlach, tu, na
polskiej ziemi, w konkretnych miej-
scach. Dziś nieokreślonych.
Być może odsuwają na bok myśl
o strategii prognozy demograficzne,
wedle których czeka nas śladowy zale-
dwie przyrost naturalny; do 2020 roku,
a być może nawet do 2050 roku, nie
przekroczymy 40 milionów ludności.
Nikt nie mówi, że stan mieszkalnic-
twa radykalnie ogranicza rozrodczość,
a gdyby społeczeństwo, jak w końcu
XVIII w., uznało dzieci za obowiązek
patriotyczny, sytuacja mogłaby się
radykalnie zmienić... Kapiący powoli
przyrost liczby mieszkań i tak nie
wpływa istotnie na rozwiązywanie
problemu, mieszkania są za małe i jest
ich za mało. Tak czy siak, potrzeba
nowej jakości i trzeba zdecydowanie
przyspieszyć budownictwo mieszka-
niowe. Tymczasem, nawet najszybciej
rozwijającym się krajom udawało
się dotąd budować 10-15 mieszkań
rocznie na 1000 mieszkańców - jak
Francja i Niemcy tuż po wojnie - co by
u nas musiało oznaczać 400-500 tys.
nowych mieszkań rocznie przez nie
mniej niż 10 lat. Przy obecnym pozio-
mie startu zabrałoby to 20-25 lat, czyli
połowę całego produkcyjnego życia
jednego pokolenia bądź np. pięć, sześć
cykli wymiany wybieralnych władz
publicznych.
Dysponując tak bardzo przybliżonym
tylko szacunkiem potrzeb mieszkanio-
wych, wypadałoby ustalić sobie jako
strategiczny zamiar - czy naprawdę
chcemy tę Europę doganiać! Jeśli nie,
to znaczy, że świadomie decydujemy
się na rolę europejskiego skansenu
mieszkaniowego. Jeśli tak, to przed
nami stoi najważniejsza decyzja stra-
tegiczna - kiedy? Wiadomo, że bez
względu na rozmiar środków finanso-
wych, możliwych do przeznaczenia na
to, na pewno nie wcześniej niż w 2020
roku. Niedawne prognozy przyrostu
produktu narodowego brutto, czyli
wzrostu siły ekonomicznej naszej
gospodarki, w ogóle nie uwzględniają
możliwego napędu tego przyrostu,
jakim jest budownictwo mieszkanio-
we. Przy dzisiejszym trybie przyrostu,
nawet z pełną determinacją wszyst-
kich zainteresowanych, chyba dopiero
po 2030 roku mamy szansę względnie
dorównać Europie i zyskać poczucie,
że wreszcie mieszkamy na takim
samym poziomie, jak inni, od lat żyją-
cy we wspólnym domu europejskim.
Z całą konsekwencją mówię tu
o „wspólnym” domu europejskim,
bo przecież już samo przystąpienie
do Unii oznacza swobodę wyboru
kraju osiedlenia. Znana zaś ze szkoły
powszechnej zasada naczyń połączo-
nych przemawia za hipotezą, że jeśli
u nas będzie trudniej, a tam łatwiej
uzyskać mieszkanie, jeśli u nas gorzej,
a tam lepiej się będzie mieszkać, to
w najbliższych dwudziestu, trzydzie-
stu latach prawdopodobne jest poja-
wienie się dodatkowej emigracji, już
nie zarobkowej, ale mieszkaniowej.
Gdyby tak rzecz się miała potoczyć,
wtedy oczywiście opuszczałyby kraj
nie najsłabsze rodziny, lecz młode,
najsilniejsze psychicznie i fizycznie,
dobrze wykształcone, znające języki
obce, najlepiej zawodowo przygoto-
wane itd.
Nie warto nikogo przekonywać, że
nie jest to perspektywa dla Polski
korzystna. Lecz nie jest też korzystna
dla krajów unijnych, które nie mają co
prawda problemów mieszkaniowych,
ale mają swoje problemy z własnym
bezrobociem. Innymi słowy, w ich
interesie również jest jak najszybsze
podniesienie polskiego mieszkalnic-
twa do poziomu porównywalnego
z resztą Europy. Nie wiemy, czy można
w tym względzie spodziewać się jakiejś
Inżynier budownictwa
V
3
Samorzàd zawodowy
pomocy, ale trudno też twierdzić, że
wielostronnie korzystnym było pomi-
janie kwestii naszego niedorozwoju
mieszkaniowego w negocjacjach
przedakcesyjnych. Tym bardziej, że
już od dawna na Zachodzie wyrażane
były obawy, czy aby przyjęcie Polski do
Unii nie zachwieje i tak mało zrówno-
ważonym jej bilansem rynków pracy
- będziemy wszak mieć ok. 10 proc.
udział w całej ludności zamieszkującej
w granicach Unii Europejskiej.
Prawdopodobnie te, a także i inne
motywy niemniejszej wagi, sprawiły,
że w długookresowej strategii roz-
woju POLSKA 2025 (opracowanej
w roku 2000), problematyka miesz-
kalnictwa znalazła już swoje miejsce.
Niewielkie, bo niewielkie, ale zawsze.
Istotne jednak, że wreszcie wypłynął
taki dokument autorstwa liczącego się
organu rządowego, który jak przystało
na strategię, w jakiejś mierze pozwala
na określenie pożądanej wizji Polski
za 25 lat, w tym również naszej Polski
mieszkaniowej.
Wyzwaniem najbliższego 25-lecia
jest radykalne zwiększenie efektów
budownictwa mieszkaniowego (...),
by każda rodzina miała własne miesz-
kanie. Przy rozwijaniu budownictwa
mieszkaniowego w Polsce, nie ma
łatwych rozwiązań. Stan zrównania
liczby mieszkań z liczbą gospodarstw
domowych osiągnęlibyśmy pod wa-
runkiem przeznaczania na budownic-
two mieszkaniowe w okresie do 2025 r.
około 7 proc. produktu krajowego
brutto, przy założeniu, że będzie on
rósł w tempie co najmniej 5 proc. rocz-
nie. Doprowadziłoby to do uzyskania
średniego w Europie standardu ok.
35 m
2
powierzchni użytkowej miesz-
kania per capita, przy zasiedleniu
przeciętnym mieszkań przez 2,6 - 2,7
osoby oraz nasyceniu mieszkaniami
na poziomie 374 na 1 tys. ludności...
Naczelnymi więc zadaniami miały-
by być: zwiększenie intensywności
budownictwa mieszkaniowego do
poziomu sięgającego 5 mieszkań na
1 tys. ludności w pierwszej dekadzie
bieżącego stulecia i do 19 mieszkań
rocznie w latach następnych, a także
zrównanie liczby mieszkań z liczbą
gospodarstw domowych, co w pro-
ekologicznie uzupełnionej wersji tejże
strategii zostało dodatkowo posze-
rzone o: wdrażanie zasad zrówno-
ważonego rozwoju w budownictwie,
a w szczególności zmniejszenie ener-
gochłonności, materiałochłonności
i „przestrzeniochłonności” budownic-
twa.
Autorzy, czyli Rządowe Centrum
Studiów Strategicznych przy współ-
pracy Ministerstwa Środowiska,
przyjmowali więc jako konieczny,
przynajmniej w kontekście europej-
skim, przyrost zasobu mieszkaniowe-
go rzędu 3 mln. mieszkań, co jednak
za cel społecznie zaledwie minimalny,
i to już do 2020 roku, uznaje również
w swym ostrzegawczym memoriale
PAN-owski Komitet Prognoz „Polska
2000 Plus”, który wielkość optymal-
nego przyrostu w tym czasie ocenia
na ok. 5 mln. mieszkań.
Rozbieżność tych ocen, i wyżej poda-
nych tu liczb przyrostu 4-6 mln.
mieszkań w perspektywie 2025-2030
roku, związana jest chyba z różnym
podejściem do szacunku naszych
niedoborów mieszkaniowych. Wyniki
RCSS i PAN oparte są na bilansie
potrzeb ujmującym liczbę gospo-
darstw domowych (przy założeniu,
że liczba samodzielnych mieszkań nie
może być mniejsza niż gospodarstw
domowych) oraz przewidywane
ubytki w posiadanym dzisiaj zasobie
mieszkaniowym.
Podporządkowane są bowiem kry-
teriom ilościowym, o charakterze
głównie socjalnym, nie biorą pod
uwagę istotnych wymagań ustrojo-
wych, a przecież państwo demokra-
tyczne musi zapewnić obywatelom
nieskrępowaną wolność wyboru
miejsca zamieszkania oraz równość
szans w dostępie do mieszkania,
jak to formułowaliśmy w 1992 r.
w „Nowym Ładzie Mieszkaniowym”.
Prawdopodobnie nie uwzględniają
więc potrzeb wynikających z prze-
mieszczania się ludności (ruchy
migracyjne) oraz koniecznej nadwyżki
podaży rynkowej mieszkań wolnych
(w istocie „pustostanów”) i oferowa-
nych do natychmiastowej sprzedaży
lub wynajęcia. Pomijają w ten sposób
dwa podstawowe wyznaczniki spraw-
ności i ekonomicznej efektywności
mieszkalnictwa we współczesnej
gospodarce rynkowej - pierwszy z nich
decyduje o mobilności na rynku pracy,
a drugi w ogóle o zdrowym konkuren-
cyjnie rynku mieszkaniowym. Podnosi
to jednak rozmiar ogólnie w Polsce
potrzebnego przyrostu mieszkań
o rząd 20 proc.
Zostawiając jednak w spokoju stra-
tegię rozwoju kraju z jej mieszkanio-
wymi dylematami, zwróćmy uwagę,
jak to się przestrzennie przekłada na
polskie miasta i strategie mieszkanio-
we ich samorządów terytorialnych.
Bo tak czy tak, prędzej czy później,
gdzieś trzeba będzie wybudować tę
nową mieszkaniową masę rzędu 1/3-
-1/2 całego dzisiejszego zasobu miesz-
kaniowego Polski. Autorzy, już tu
przywoływanej, ekologicznej strategii
trwałego i zrównoważonego rozwoju
wręcz zakładają zmniejszenie „prze-
strzeniochłonności” budownictwa
mieszkaniowego. To chyba jednak
przejaw dość jednostronnego podej-
ścia do problemu współżycia przyrody
z człowiekiem. Trudno przecież wypo-
minać, że dzisiaj nikt nie wykazuje
większego zainteresowania koniecz-
nością zwiększenia np. ogólnodostęp-
nych terenów zieleni miejskiej, nic
nie słychać o tym, by w jakimś mie-
ście zakładano nowe parki itp. Za to
w granicach administracyjnych miast
utrzymuje się rygorystyczną ochronę
np. użytków rolnych, „zdrowych”
upraw w śródmiejskich i przydroż-
nych ogródkach działkowych itd.
W ogóle co najmniej niezręcznością,
żeby nie wyrazić się dosadniej, jest
w polskiej sytuacji mieszkaniowej
przeciwstawianie potrzeb przestrze-
nnych rozwoju mieszkalnictwa po-
rzebom zachowania dzisiejszych
„użytków ekologicznych” w niena-
ruszonej postaci, i to bez względu na
ich rzeczywiste wartości przyrodnicze.
Z pewnością nie tędy wiedzie droga do
wypracowania jakiegoś racjonalnego
kompromisu; potrzebny jest nam roz-
wój trwały, a zarazem zrównoważony
- między środowiskiem przyrodni-
czym a mieszkalnym środowiskiem
Polaków, tak, by dało się podtrzymać
życie ludzkie na terenie i w klimacie
4
C
Inżynier budownictwa
Samorzàd zawodowy
kraju, określonym również na przy-
szłość przez granice Rzeczpospolitej.
Mimo wszystko nie uda się chyba
potrzebnych wielkości nowego
budownictwa mieszkaniowego wci-
snąć między zabudowę istniejącą.
Gdybyśmy nawet zdecydowali się na
tak wielką intensyfikację wykorzysta-
nia obecnych terenów osiedleńczych,
to już dziś trzeba o tym myśleć i rzecz
przygotowywać. Pytanie bowiem, jak
dalece można jeszcze zagęścić nasze
miasta i osiedla, biorąc pod uwagę
zdrowie psychiczne i higienę życia
ludzkiego oraz na wydolność dzisiej-
szej infrastruktury miejskiej (cieka-
we, że pytania - gdzie? - w ogóle nie
postawili sobie twórcy opracowania
RCSS, przyjętego przez Sejm, pt.
„Koncepcja polityki przestrzennego
zagospodarowania kraju”, Warszawa,
październik 1999).
Wydaje się, że nie tylko bardziej
realne, ale i rozsądniejsze, a także
konieczne będzie przeznaczenie jed-
nak pod zabudowę mieszkaniową
terenów wykorzystywanych obecnie
w inny sposób. To zaś oznaczałoby
zapotrzebowanie na około 200 tys.
hektarów uzbrojonych gruntów, być
może w części poprzemysłowych
i powojskowych, ale w części pewnie
jeszcze teraz rolniczych.
Już dzisiaj należałoby więc sobie
odpowiedzieć, gdzie te hektary nowej
zabudowy mieszkaniowej będą poło-
żone. Czy będziemy je chcieli pomie-
ścić w dzisiejszych granicach admini-
stracyjnych gmin miejskich? A może
na terenie miasteczek i gmin podmiej-
skich, leżących w obszarach metro-
politalnego oddziaływania wielkich
miast? A może w ogóle zdecydujemy
się na dekoncentrację mieszkalnictwa
po mniejszych miastach, miasteczkach
i osiedlach wiejskich - z odpowiednim
dojazdem? A może - mając świado-
mość wchodzenia w postindustrialną
fazę naszej cywilizacji - skierujemy
nowe budownictwo mieszkaniowe
także w rejony atrakcyjne np. krajo-
brazowo lub klimatycznie? Jeśli i tu,
i tu, i tam jeszcze - to w jakich gdzie
proporcjach? Do tego dorzucić trzeba
moc następnych pytań związanych
bezpośrednio z rozwojem substancji
mieszkaniowej, a dotyczących różno-
rakich obiektów i urządzeń ogólno-
miejskich oraz nowych jakościowo
problemów komunikacyjnych, w ogó-
le rozbudowy i modernizacji całej
infrastruktury technicznej kraju itp.
Samo przygotowanie tej skali operacji
pochłonąć musi wiele czasu i wysiłku.
Pomyślmy tylko, co by się działo, gdy-
byśmy już dzisiaj jakimś cudem stali
się nagle zamożni i już obecnie mogli
z tego tytułu chcieć szybko doganiać
Europę. Byłaby przecież plajta na całej
linii, bowiem żadne polskie miasto nie
jest dziś przygotowane do ewentual-
nego przyjęcia boomu budownictwa
mieszkaniowego.
Do stolicy w ostatnich latach spły-
nęło trochę pieniędzy, i co? - wokół
zakorkowanego samochodami śród-
mieścia - o dziurawej zabudowie wy-
ludniającej się ze stałych mieszkań-
ców, w której tylko ze względów
prestiżowych wspięło się do góry
trochę budynków biurowych - spon-
tanicznie wyrasta zurbanizowany
obwarzanek „zagonowej” architek-
tury mieszkaniowej i przemysłowo-
-usługowej. Nikt w Warszawie nie
panuje nad całościowym układem
zagospodarowania przestrzennego
ani nad gospodarką gruntami
budowlanymi. W śródmieściu działki
skomunalizowane od 1946 roku są
żywiołowo plombowane, zaś w gmi-
nach obrzeżnych, gdzie działki mają
kształt i wymiary zagonów dawnych
upraw rolnych, a teraz są prywatnie
sprzedawane bez żadnych scaleń
i reparcelacji, następuje wymuszone
zagospodarowanie działek, kształtu-
jące „zagonową” architekturę zespo-
łów obiektów budowlanych. Nikt nie
wie gdzie przestrzeń miejska, choćby
jako konstytucyjnej stolicy państwa,
zaczyna się i gdzie kończy. Być może
„warszawski powiat ziemski” nie jest
tu najlepszym przykładem, być może
w niektórych innych miastach pol-
skich jest trochę lub nawet znacznie
lepiej. Nie zmienia to jednak faktu,
że do ewentualnego wybuchu hossy
w budownictwie mieszkaniowym - ani
polskie miasta i miasteczka, ani sieć
osiedleńcza kraju w całości - jesteśmy
zupełnie nie przygotowani.
W tym kontekście nie można prze-
chodzić do porządku dziennego nad
strategiami gminnymi, które z uwagi
na dzisiejsze trudności, na obecne nie-
dostatki finansów publicznych i nie-
dobory prywatnych, ograniczają się do
stawiania celów minimalistycznych
w postaci zapewnienia byle dachu nad
głową, co nie wytrzymuje porównań
nawet z normatywnymi standardami
krajowymi, nie mówiąc już o stan-
dardach europejskich. Nie można
ponadto komponować strategii miesz-
kaniowych w oderwaniu lub bez opar-
cia na makroregionalnych i lokalnych
planach (studiach) zagospodarowania
przestrzennego. Strategie mieszkanio-
we nie mogą także operować na tere-
nach wyizolowanych i przestrzennie,
i funkcjonalnie, i ludnościowo, czyli
swe oddziaływanie zamykać w sztucz-
nie nieprzekraczalnych granicach
administracyjnych gmin, powiatów
lub województw.
To przyszłościowe wyzwanie, ta wizja
europeizowania polskiego mieszkal-
nictwa - na którą, choć w sposób
odroczony, ale przecież perspektywicz-
nie jesteśmy skazani - musi wreszcie
stać się tematem, którym już dzisiaj,
wyprzedzająco, trzeba się zająć na
poważnie i wszechstronnie, w odnie-
sieniu do ekonomii i przestrzeni całe-
go kraju i całej jego sieci osiedleńczej.
Często zarzucamy krótkowzroczność
naszym poprzednikom. Czy jednak
to się musi powtarzać co pokolenie?
Czy nasi następcy także będą musieli
pomstować na nas? Że sił nam dzisiaj
może brakować, można zrozumieć,
że nie starcza nam niestety także
wyobraźni, trudno usprawiedliwić...
Tych, którzy czytali lub słyszeli podob-
ne lub te same słowa ponad dziesięć
lat temu, czy kilka lat temu, proszę
o wybaczenie, że się powtarzam, ale
wynika to z mego przekonania, że
chyba tym razem uda się nam jednak
coś zrobić. A przynajmniej - wspólnie
pomyśleć.
V
DR INŻ. ANDRZEJ BRATKOWSKI
W latach 1992-93 Minister Gospodarki Przestrzennej
i Budownictwa, obecnie - od sierpnia br. - Podsekretarz
Stanu ds. Budownictwa, Gospodarki Przestrzennej
i Mieszkalnictwa w Ministerstwie Infrastruktury
Inżynier budownictwa
V
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • queen1991.htw.pl